Historie z życia
![]() |
Historie zostały opracowane w ramach otrzymanych środków z Urzędu Miasta st. Warszawy we współpracy z Biurem Pomocy i Projektów Społecznych w ramach projektu "Wzmocnienie oferty placówek wsparcia dziennego skierowanej do dzieci i młodzieży z rodzin przeżywających trudności opiekuńczo - wychowawcze.
Historia 1
Pani kurator, która nadzorowała mój pobyt u cioci i wujka, którzy mieli być dla mnie rodziną zastępczą, zaproponowała, bym zaczęła korzystać z pomocy psychologicznej. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać ani opowiadać obcym ludziom o moich doświadczeniach. Zgodziłam się pójść na jedno spotkanie, by zobaczyć, czy to dla mnie. Pani terapeutka wydawała się mnie rozumieć i nie naciskała, bym koniecznie zaczęła przychodzić. Raczej zachęcała i mówiła o tym, jak wyglądają zajęcia socjoterapeutyczne, kto na nie przychodzi. Zgodziłam się przyjść, bo wiedziałam, że będą prowadzone przez tę panią, co dawało mi odwagę.
Postanowiłam, że nie będę mówić na grupie, ale nie wiem, jak to się stało, że w pierwszej rundce opowiedziałam, co dzieje się w moim życiu. Poczułam ulgę, której dawno nie czułam. Nadal nie przekonywało mnie to, bym systematycznie uczestniczyła w grupie socjoterapeutycznej, ale przyszłam na kolejne spotkanie i kolejne. I tak w niej zostałam. Dziewczyny były fajne, rozumiałyśmy się. Przyszedł czerwiec i grupa się zakończyła. Pani terapeutka zaproponowała mi indywidualne spotkania. Zgodziłam się z chęcią. Czułam, że mam swoją godzinę w tygodniu, w której dostaję uwagę, zrozumienie, ale też wyzwania, by małymi krokami zmieniać to, na co mam wpływ, czyli na siebie samą. Mój wielki brak zaufania do innych przeszkadzał mi w budowaniu relacji. Samotność i brak wsparcia powodowały, że szukałam niezbyt najlepszego towarzystwa. Pojawiły się papierosy i alkohol. Za dużo jak na ówczesną 15-latkę. Żeby nie robić za dużo problemów, ukrywałam ten fakt. Jednak to spowodowało, że moje relacje z ciocią i wujkiem się popsuły. W domu były kłótnie, miałam przekonanie, że nawet gdy bardzo się staram, nie jest to doceniane. Miałam tylko ich i bardzo się kurczowo trzymałam tej myśli.
W jakimś momencie pojawiły się problemy z ciocią, która, tak jak moja mama, zaczęła nadużywać alkoholu. Atmosfera w domu była nie do zniesienia. Picie cioci, interwencje policji, zastraszanie domowników, że odbierze sobie życie, powodowały, że reagowałam silnie emocjonalnie. Długotrwały stres spowodował, że nie umiałam regulować emocji. Znajdowałam najgorsze sposoby radzenia sobie z napięciem poprzez autoagresję. Pomagało, więc w ten sposób zaczęłam regulować emocje. Nie umiałam z tym skończyć. Jestem świadoma, że to nie jest dobry sposób, jednak brak wsparcia w rodzinie, silne opuszczenie i wysoki poziom lęku o moją przyszłość powodują, że reaguję czasem w taki sposób.
Postanowiłam, że na terapii będę współpracować, rozmawiać, uczyć się nowych sposobów radzenia sobie. Odważyłam się i powiedziałam o tym terapeutce. Z troską zajęła się mną. Nie oceniała, nie krzyczała na mnie, a tego bałam się najbardziej. Rozmawiałyśmy o tym, co dzieje się we mnie, jak sobie z tym radzić. Na spotkaniach mogłam doświadczać poczucia bezpieczeństwa, wiele razy odkrywałyśmy, co jest moją mocną stroną. Zaczęłam bardziej rozumieć siebie i moje relacje z innymi. Zrozumiałam, czym jest łagodność wobec siebie. Przede wszystkim zobaczyłam, że to, co się działo i dzieje, nie jest moją winą. Mój lęk, że wszyscy będą na mnie patrzeć z perspektywy mojej mamy czy cioci, nie dawał mi spokoju. Nadal jest mi z tym trudno, ale próbuję to w sobie zmienić, bardziej siebie kochać i być dla siebie samej przyjaciółką.
Sytuacja się zmieniła i ze względu na uzależnienie cioci procedura bycia rodziną zastępczą dla mnie została zawieszona. Ciocia coraz bardziej sobie nie radziła, wciągała mnie w tajemnice, bym nie mówiła, że pije i że ma alkohol schowany w moim pokoju. Nie podobało mi się to, ale bałam się, że mnie wyrzuci, jeśli powiem prawdę.
W jakimś momencie, po wielu rozmowach o tym, kto mógłby mnie wspierać, zadzwoniłam do taty, który miał swoją rodzinę. Miałam do niego wiele żalu i złości, nie byłam gotowa, by mu zaufać. Tata próbował, ale ja go odrzucałam. Spotykaliśmy się w Pępku, żeby naprawić relacje. Wydawało się to wręcz niemożliwe. Każdy z nas zrobił bardzo duży krok do przodu. Nauczyliśmy się trochę ze sobą rozmawiać. Mam 17 lat, więc i tacie jest łatwiej ze mną budować kontakt. Czasem przyniesie mi śniadanie na praktyki, zadzwoni. Czuję, że staje mi się coraz bliższy. Dojrzałam do tego, by zamieszkać z jego rodziną. Przede mną nowy czas, nadal się boję, że mogę być odrzucona, ale uczę się zaufać i zaryzykować w mojej relacji z tatą.
Historia 2
Gdy byłam w drugiej klasie gimnazjum, moi rodzice martwili się o mnie, bo stawałam się coraz bardziej agresywna i nie dogadywałam się z bratem. W tamtym czasie robiłam na złość rodzicom, zawstydzałam ich w metrze. Bardzo ich kochałam, ale nie umiałam sobie poradzić ze swoją złością do nich. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że moje zdenerwowanie wynika z tego, że cierpię na nerwicę natręctw, a do tego mój tata ma problem z alkoholem, a mama choruje na cukrzycę. Mam fajną rodzinę, ale chaos, który się wdzierał w nasze życie, powodował, że traciłam grunt pod nogami i tym bardziej uderzałam w rodziców. Moim jedynym miejscem, w którym czułam się najlepiej, był mój pokój. Nie wpuszczałam nikogo do niego.
Zaczęłam chodzić na spotkania indywidualne, a potem na grupę socjoterapeutyczną. Bałam się, że ludzie w grupie mnie nie zaakceptują. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, zostałam zaakceptowana i zaprzyjaźniłam się z jedną z koleżanek z grupy. Gdy grupa się już skończyła, ponownie wróciłam do spotkań indywidualnych i kontynuowałam pracę nad sobą. Zaczęłam rozumieć, że picie taty i choroba mamy nie znikną, nawet jeśli będę grzeczna. Nie mogłam ich zrozumieć. Dbali o mnie i o brata rewelacyjnie. Wyjeżdżaliśmy na wakacje, zawsze dopilnowany był dentysta, ortopeda… Jednak oni sami nie dbali o siebie, a przez to fundowali nam sporo stresu.
Na spotkaniach indywidualnych czułam się bardzo dobrze. Mogłam mówić o wszystkim, co mnie niepokoiło. Razem odczarowywaliśmy moje lęki i obawy. Zrozumiałam, czym jest choroba alkoholowa.
Dla mnie Pępek to miejsce bezpieczne, w którym nikt Cię nie ocenia, nie popędza. Często, gdy opowiadałam o tym, co działo się w domu, lub mogłam napisać SMS-a, gdy sytuacja w domu się pogarszała, czułam, że nie jestem sama. To pozwalało mi przetrwać sytuację i czekać do kolejnego spotkania. Z czasem nauczyłam się, jak sobie radzić z napięciem, które we mnie rosło, gdy tata wracał pod wpływem alkoholu lub gdy mama gorzej funkcjonowała, bo spadał jej cukier. Nauczyłam się mówić rodzicom, co czuję, co chciałabym. Dziś jestem pełnoletnią osobą, wchodzę w dorosłe życie. Tata podjął leczenie z pozytywnym skutkiem. Mama zaczęła bardziej o siebie dbać w chorobie. Ja zmagam się ze swoimi ograniczeniami. W Pępku doświadczyłam, czym jest bezwarunkowa akceptacja, prawo do zadawania najdziwniejszych pytań. Chętnie będę wracać do tych doświadczeń. Dobrze mieć takie miejsce na ziemi. Mam wielkie poczucie wdzięczności do całego Zespołu Pępka.
Jestem na etapie szukania pracy i podejmowania nowych wyzwań edukacyjnych. Mam świadomość, że moje lęki często mi przeszkadzają w podejmowaniu decyzji. Pamiętam o moich silnych stronach, jakim jestem człowiekiem, i próbuję się nie poddawać. Przychodzi zwątpienie, jak to w życiu bywa. Zawsze mogę zadzwonić czy napisać – numer komórki znam na pamięć. Pępek to mój azyl, to miejsce, w którym relacja z drugim człowiekiem jest podstawą. Doświadczyłam takiej relacji i za to bardzo dziękuję. Chciałabym dać to innym, bo warto dzielić się dobrem. Nowi ludzie na studiach, nowa praca będą okazją do nowego otwarcia się – mnie takiej, jaka jestem, z moimi mocnymi stronami i moimi ograniczeniami.
Historia 3
Moi rodzice bardzo pogubili się w życiu. Alkohol doprowadził do tego, że w wieku 12 lat znalazłam się w placówce opiekuńczej. Pierwsze dni były dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem. Nowi ludzie, nowa szkoła, obcy dorośli, którzy mówią mi, co mam robić, ale nikt nie pyta, jak się czuję i nie tłumaczy mi, co się stało. Im bardziej tęskniłam, tym bardziej byłam zła na rodziców. Zawiedli mnie na całej linii i nie byłam w stanie im tego wybaczyć. Czułam się jak w zamkniętej bańce, bez możliwości wyjścia i oddechu. Po kilku tygodniach zaproponowano mi, żebym spotkała się z psychologiem. Nie bardzo rozumiałam po co, ale wiedziałam, że przynajmniej będę mogła wyjść z tego „więzienia”. Po kilku spotkaniach poczułam, że chcę przychodzić i rozmawiać. Zaadaptowałam się do nowej sytuacji, ale czułam, że jestem jak robot. Moi rodzice zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej, a ja na kilka miesięcy usunęłam ich z mojego życia. Nawiązałam z nimi kontakt, kiedy sami zaczęli o to zabiegać. Nasza więź nie została zerwana, ale była bardzo nadwyrężona. Nie ufałam im, tym bardziej że obiecywali mi już nie raz, że mnie zabiorą. Nie zabrali.
Na spotkaniach indywidualnych w Pępku rozmawiałam o tym, co mnie gnębi, o mojej złości na rodziców, o tym, że czuję się niekochana i niepotrzebna. Na mojej drodze wtedy stanęła rodzina, która postarała się być dla mnie zaprzyjaźnioną rodziną i mogłam do nich chodzić na weekendy. To był dla mnie cudowny czas, jakbym była w bajce. Niestety, po roku usłyszałam, że wracają do USA. Zaproponowali mi, że mogę z nimi jechać i być w ich rodzinie. Na początku było to fascynujące. Potem jednak przyszedł silny lęk i smutek. Nie wyobrażałam sobie, że mogę stracić kontakt z rodzicami. Miałam tylko ich i żaden sąd mi tego nie zabierze. Podziękowałam za tak duże otwarcie na mnie. Gdy wyjechali, brakowało mi spotkań i weekendów spędzanych z nimi. Kolejna strata w moim życiu. Na szczęście był Pępek i spotkania, które mnie wzmacniały, które krok po kroku przygotowywały do podjęcia samodzielnego życia po ukończeniu 18 lat.
Relacje z rodzicami są dobre. Wiem, że nie mogę na nich liczyć w takim stopniu, jak bym chciała, ale biorę to, co jest, i razem staramy się to pielęgnować. Gdy rodzice zaczęli walczyć o kontakt ze mną, zobaczyłam rodziców, którym jest bardzo przykro. Ich otwarcie zmobilizowało mnie do tego, bym i ja wyraziła, co czuję. To pozwoliło nam wzajemnie naprawić relacje i dać sobie wzajemnie wsparcie i zaufanie. Rodzice nie pili alkoholu, gdy byłam u nich na weekendy, starali się stworzyć mi bardzo dobre warunki. Bardzo to doceniałam. Pogodziłam się z tym, że ich uzależnienie od alkoholu to choroba, z którą nie jest łatwo wygrać. Na terapii nauczyłam się, jak nie brać odpowiedzialności za rodziców, jak dbać o siebie. Przede wszystkim jednak uczyłam się i wciąż sprawia mi to trudność – prosić o pomoc. Zawsze chciałam być samowystarczalna, ale to powodowało, że stawałam się bardziej samotna. Teraz, gdy jestem pełnoletnia, czekam na mieszkanie komunalne, uczę się i pracuję, widzę, że nie jest łatwo samej poradzić sobie z codziennymi trudnościami. Czasem ryzykuję i proszę o pomoc. Jak się okazuje, warto ryzykować, zwłaszcza w tych miejscach, które są dla mnie wsparciem. Pępek do takiego miejsca należy i jeśli będę potrzebować pomocy, zgłoszę się ponownie. Przede mną matura. Chciałabym pójść na psychologię i pomagać innym. Chciałabym podzielić się tym, co ja dostałam, czego doświadczyłam. Czuję w sobie siłę do nowych wyzwań. Czas zaryzykować.
Historia 4
Nasza rodzina obciążona jest trudnymi doświadczeniami, związanymi z uzależnieniem od substancji psychoaktywnych. Oboje z mężem jesteśmy uzależnieni od narkotyków, a mąż dodatkowo od alkoholu. Wiele lat zajęło nam, by w domu zapanował ład. Brak stabilności emocjonalnej i finansowej oraz pojawiająca się przemoc domowa spowodowały, że sąd przyznał nam nadzór kuratora. Przez wiele lat funkcjonowaliśmy jak dzieci we mgle. Mając własne dzieci, nie umieliśmy stworzyć im bezpiecznych warunków do rozwoju. Trudności emocjonalne najstarszej, wtedy 14-letniej córki były punktem wyjścia do pracy nad systemem całej naszej rodziny. Córka zaczęła uczęszczać na grupę socjoterapeutyczną, a następnie na spotkania indywidualne. Cała nasza rodzina uczyła się nowych zachowań, bezpiecznej komunikacji i wprowadzania norm w domu, które służyłyby wszystkim. Na początku nie spotykało się to z akceptacją dzieci. Do tej pory funkcjonowały, jak chciały, nie angażowały się w życie domu, wychodziły i wracały, kiedy chciały. Trudno im było zaufać nam, dorosłym, którzy wielokrotnie ich zawodzili. Na sesjach rodzinnych pracowaliśmy na naszych mocnych stronach, skupialiśmy się na tym, co nas łączy, szukaliśmy sposobów na dogadywanie się w spornych sprawach. Miałam przekonanie, że nasze dzieci wracają do równowagi, zaczynają doświadczać, czym jest rodzina i bezpieczeństwo w niej.
Po dwóch latach przyszedł silny kryzys. Zaczęłam brać leki, które mnie odcinały od rzeczywistości, mąż popijał alkohol. Wzajemnie prowokowaliśmy kłótnie. Czułam się nieszczęśliwa i niedoceniana. W domu dzieci podzieliły się na dwa obozy. Jedni byli za tatą, inni za mną. Ani ja, ani mój mąż nie byliśmy w stanie zatrzymać machiny destrukcji, która znowu ruszyła. Nasze dzieci bardzo to przeżywały, dopiero po czasie zobaczyliśmy, jakie skutki emocjonalne przyniosła nasza bezradność wobec nałogu. Powrót na terapię i praca nad sobą dały nam siły, by zawalczyć o rodzinę. Postanowiłam skorzystać z indywidualnych spotkań i grupy dla rodziców, żeby pracować nad umiejętnościami społecznymi i komunikacją w domu. Zaczęłam rozumieć ryzykowne zachowania moich dzieci. Grupa pozwoliła mi zobaczyć siebie w innym świetle, bez karania siebie i ponownego wpędzania w poczucie winy. Pojawienie się wnuczki w naszym domu było przewrotem i silną motywacją do zmiany. Razem z mężem podjęliśmy pracę, zaczęliśmy spłacać długi, pomogliśmy usamodzielnić się córce, która dziś ma swoją rodzinę. Rozmawiamy i analizujemy, co się dzieje w rodzinie. Chcemy być uważni na sygnały, które wskazują, że znowu musimy bardziej o siebie zadbać i wypocząć. Córka nie korzysta już z pomocy psychologicznej. Nasza droga zdrowienia jeszcze się nie skończyła. Został jeszcze 16-letni syn, który wchodzi w ryzykowne zachowania. Jestem spokojniejsza, bo wiele już rozumiem i mogę syna wspierać. Mamy z grupy są dla mnie inspiracją i motywacją do niepoddawania się.
Nauczyłam się w Pępku patrzeć z nadzieją, widzieć moje trudności jako okazje do rozwoju. Zadaję sobie pytanie, po co doświadczam czegoś i co to mówi o mnie samej. Nadal boję się, gdy zaczynam odczuwać obniżony nastrój. Nauczyłam się jednak odczytywać moje stany, dawać temu akceptację. To właśnie w Pępku usłyszałam, że uczucia są OK. Wróciłam do mojej pasji – czytania książek. Przypomniałam sobie, co bardzo kochałam – rysowanie. Patrząc z nadzieją, niech będzie to czas mojego rozwoju osobistego.
Historia 5
W moim życiu spotykam wielu dobrych ludzi na swojej drodze. Nasza rodzina została objęta nadzorem kuratora. Było to dla nas jak grom z jasnego nieba. Od samego początku byłam przekonana, że skoro tak się stało, to należy współpracować z panią kurator i zrobić wszystko, żeby naprawić to, co wydawało nam się w porządku. Zostaliśmy skierowani do Pępka. Pierwsze spotkanie pokazało mi, że mamy duży potencjał w rodzinie, który może być pomocny w trudnym procesie zmian. Skoncentrowałam się głównie na wsparciu dzieci i pracy nad sobą. Motywowałam męża do współpracy z różnym skutkiem, ale zaakceptowałam, że nie na wszystko mam wpływ. Dzieci zaczęły uczęszczać na zajęcia grupowe i indywidualne. Ja dołączyłam do grupy dla rodziców. Na początku byłam raczej dobrym słuchaczem i obserwatorem. Nie umiałam się otworzyć, cały czas wydawało mi się, że inni mają gorzej, a ja sama poradzę sobie ze swoimi problemami rodzinnymi. Im bardziej tak myślałam, tym mniej radziłam sobie z sytuacją domową. Nadmiar obowiązków i odpowiedzialność za dzieci powodowały, że wpadałam w stany obniżonego nastroju. Moją ucieczką była moja działka, gdzie obcowanie z kwiatami i zielenią dawało mi radość oraz wyciszenie emocji. Wiedziałam jednak, że często uciekam od trudności.
Praca indywidualna i bycie w grupie pomału oswajały mnie z myślą, że jestem mamą, która robi tyle, ile może i umie, aby dzieci były szczęśliwe. Zaczęłam zauważać trudności emocjonalne i edukacyjne moich dzieci oraz ich źródła. We współpracy z panią kurator, terapeutami i moją grupą rodziców w Pępku zaczęłam podejmować decyzje, które pomagały rozwiązywać trudności, a nie tylko skupiać się na problemie. To, co było dla mnie ważne, to fakt, że zaczęłam być sobą i po roku bycia w grupie mówić, jak naprawdę się czuję, jak bardzo potrzebuję wsparcia i odpoczynku. Otwarcie się było dla mnie nowym etapem w moim życiu. Uczę się stawiać siebie na pierwszym miejscu, nie być tylko dobrym słuchaczem i obserwatorem, oraz traktować swoje trudności jako równie ważne, jak te innych. Poczułam, że mam swoje miejsce w Pępku.
Dzieci zakończyły swoją przygodę z Pępkiem, od roku nie mamy już nadzoru kuratora, ale ja nadal korzystam z pomocy. Pępek to dobra baza dla nas, matek, abyśmy dbały o siebie. Warsztaty dla rodziców w Pępku jeszcze bardziej wzmocniły moje przekonanie, że dobra mama to wypoczęta mama, widząca i realizująca również swoje potrzeby. W mojej filozofii życia harmonia jest czymś bardzo ważnym. Jestem wdzięczna, że mam tak wielu dobrych ludzi wokół siebie, którzy pomagają mi to odnaleźć przede wszystkim w sobie, a następnie wprowadzać na zewnątrz. Coraz więcej jest ładu i porządku w naszym domu, klarownych zasad, które służą nam w lepszej komunikacji i wzajemnym szacunku. Chciałabym, aby mój dom również stanowił dla moich dzieci bezpieczną bazę, do której zawsze mogą wrócić, niezależnie od tego, co się będzie działo w ich życiu. Dajemy sobie prawo do błędów i doświadczania nowych rzeczy. Każdy w mojej rodzinie ma swoje niepowtarzalne miejsce, o czym będę im przypominać. Zasady CZUJ-UFAJ-MÓW są podstawą harmonii, o którą tak bardzo zabiegam w mojej rodzinie. Przede mną jeszcze dużo pracy, ale traktuję to wyzwanie jak dobrą inwestycję w siebie. Chciałabym czuć się ze sobą dobrze, już nie uciekać i cieszyć się tym, co jest wokół mnie, nie tracić wiary w ludzi i w siebie. Wiem, że tak się stanie, bo dziś nie jestem już sama.
Historia 6
Gdy rozwiodłam się z moim mężem ze względu na jego uzależnienie od alkoholu, zauważyłam, że mój dorastający syn, nastolatek, zamyka się w sobie coraz bardziej. Zmiana miejsca zamieszkania, nowa szkoła to trudne doświadczenie. Utrata przyjaciół i budowanie nowych relacji nie zawsze jest proste. Widziałam, że cierpi, że jest zły na tatę. Do tego doszła moja choroba nowotworowa, która zagrażała mojemu życiu. Nagle wszystko się zmieniło. Nie miałam sił, byłam osłabiona. Terapia trwała dwa lata. Mój 15-letni syn nie odstępował mnie na krok, sprzątał, gotował, kontrolował, co jem, co robię, ile śpię, jak się czuję. Nawet gdy miałam więcej sił i mówiłam, że zajmę się domem, on zdecydowanie odmawiał. Widziałam jego lęk w oczach. Nie umieliśmy o tym rozmawiać otwarcie. Nie wiedziałam, jak mu pomóc. Miałam silne poczucie winy, że mój syn powinien być beztroskim nastolatkiem, grać w piłkę z kolegami. Byłam skupiona na sobie i sama nie radziłam sobie z własnym lękiem. Oboje poruszaliśmy się po omacku. Były mąż, gdy nie pił, zapraszał syna do siebie, spędzali razem czas. Cieszyłam się, bo chciałam, żeby ktoś o niego się troszczył, opiekował. Był dzieckiem, którego życie bardzo doświadczyło.
Gdy stanęłam na nogi, poszukałam w Warszawie miejsca dla dzieci z rodzin z problemem alkoholowym. Syn zaczął edukację w szkole średniej i nie potrafił nawiązać bliższych relacji z kolegami. Jego samotność wzrastała i coraz bardziej się wycofywał. Syn stał się drażliwy. Stanowczo pokazałam mu, że jestem zdrowa i że nie musi już się mną opiekować, że to czas, by teraz zadbać o siebie. Bez ogródek powiedziałam, że doświadczenie alkoholizmu taty i poważnej choroby mamy to nie przelewki. Doceniłam jego starania i pokazałam, że wszystko ma swoją cenę i emocjonalnie możemy sobie z tym nie radzić. Syn przede wszystkim miał poczucie nadmiernej kontroli i odpowiedzialności za dorosłych. Zależało mi, by to odwrócić. Syn, ku mojemu zdziwieniu, zgodził się na konsultację w Pępku. Po pierwszym spotkaniu powiedział, że będzie chodził. Po roku zdecydował, że nie widzi już potrzeby przychodzenia. Terapeutka uspokoiła mnie, że to jest w porządku. Bałam się o syna, postanowiłam więc bardziej skupić się teraz na sobie i lepiej radzić sobie z lękiem, który był we mnie. Moje życie toczyło się od badania do badania. Emocjonalnie bardzo mnie to wyczerpywało. Zaczęłam chodzić na grupę dla rodziców i spotkania indywidualne w Pępku. Zaakceptowałam brak wpływu na wiele rzeczy we mnie, ale przede wszystkim zobaczyłam, co jest moją mocną stroną, co mam i co może dla mnie oznaczać choroba, której doświadczyłam. Mój lęk zmniejszył się. Syn stał się nastolatkiem, który walczy o swoje zdanie, przestrzeń, zasady w domu. Chociaż to trudne, cieszę się, że wszedł na normalne tory nastolatka. Przestaję panikować. Staram się być uważna i rozumieć mojego syna. Stawiam granice i nie pozwalam, by role się zmieniły. Każdy ma być w swojej roli, a jego czas budowania własnej tożsamości i autonomii jest dla mnie najważniejszy.
Syn po moim wyzdrowieniu zaczął mieć trudności w szkole, przestał się uczyć. Perspektywa, że nie skończy szkoły, była dla mnie przerażająca. Po wielu rozmowach w grupie i spotkaniach indywidualnych pozwoliłam synowi brać odpowiedzialność za siebie samego. Zrozumiałam, że dopiero teraz może on przestać kontrolować nasze życie, że teraz wychodzi jego zmęczenie i obciążenie odpowiedzialnością za mnie. Wyraziłam gotowość do pomocy. Razem udało nam się przejść przez dodatkowe egzaminy. Miałam akceptację dla każdej decyzji nauczycieli. Najważniejsze, że wróciliśmy do dawnych ról w naszej rodzinie, ja do siebie jako mama, a syn do siebie jako syn, który może prosić rodzica o wsparcie.
Historia 7
Do Pępka trafiłam z polecenia znajomych, szukając wsparcia dla mojego syna.
Mój mąż jest alkoholikiem, pijącym od wielu lat. Regularnie wyjeżdża do swojego domu rodzinnego, po czym wraca na chwilę. Tak naprawdę nigdy do końca nie wiadomo, kiedy się pojawi, na jak długo i w jakim stanie. Kilka razy próbowałam zaplanować wyprowadzenie się ze wspólnego domu, ale wciąż było coś, co sprawiało, że odkładałam to na „lepszy czas”. Syn miał 9 lat, kiedy jego wychowawczyni, znająca pokrótce naszą sytuację rodzinną, zasugerowała, że synowi mogłoby się przydać wsparcie psychologa. Awantury w domu wywoływane przez mojego męża nabierały na sile, a jego stan zdrowia bardzo się pogarszał. Syn pozornie radził sobie z tym dobrze, jednak wiedziałam, że w głębi duszy ta sytuacja dużo go kosztuje.
Rozpoczęliśmy spotkania w Pępku – syn regularnie co tydzień, a ja w zależności od potrzeb zauważanych na jego spotkaniach. Syn stopniowo zdobywał zaufanie do pani psycholog, a oferowane mu wsparcie widocznie go wzmacniało. Coraz chętniej przychodził do Pępka, mówiąc, że dobrze mieć takie miejsce, gdzie można porozmawiać o różnych sytuacjach. W pewnym momencie splot kilku wydarzeń sprawił, że po długiej drodze podjęłam decyzję o złożeniu pozwu rozwodowego. Po jakimś czasie zdecydowałam się na kolejny krok – wynajęłam mieszkanie i wyprowadziłam się z synem. Chociaż to początek zmian, mam świadomość, że to pierwszy, ale ogromny krok naprzód. Przygotowywałam się do niego przez lata i wiem, że to, co mogę zrobić, to docenić siebie, że w końcu tego dokonałam. Liczę, że to pomoże mi również wesprzeć mojego syna. Wiem, że jest bardzo ze mną związany i chociaż to trudne, zaczęłam ćwiczyć się w stawianiu mu granic. Przez długi czas wiele moich działań było kierowanych chęcią wynagrodzenia mu trudnej sytuacji rodzinnej i trudności z tatą. Dzięki spotkaniom w Pępku lepiej rozumiem, że granice są potrzebne dla dobrego rozwoju mojego dziecka i jego poczucia bezpieczeństwa.
W miarę upływu kolejnych spotkań w Pępku mój syn, zwykle zamknięty, zaczął stopniowo się otwierać. Wiem, że nadal nie lubi rozmawiać o tacie, ale psycholog pomaga mu znaleźć sposoby, by mimo to lepiej rozumiał swoje uczucia i stopniowo się z nimi oswajał. Syn częściej nazywa i wyraża swoje emocje. Pracuje też nad tym, by z większą odwagą komunikować swoje potrzeby.
W Ośrodku syn może również porozmawiać o konfliktach ze swoimi kolegami i zastanowić, jak lepiej reagować w trudnych sytuacjach. Te refleksje uczą go, jak radzić sobie z silnymi emocjami w sposób bezpieczny dla siebie i innych. Ponadto w czasie spotkań odkrywa nowe sposoby na relaksację i odpoczynek, takie jak ćwiczenia uważności i techniki oddechowe.
Jestem wdzięczna, że możemy korzystać z pomocy tak bardzo dostosowanej do naszych trudności i potrzeb. Zespół Pępka z delikatnością i wyczuciem otacza osoby w sytuacji podobnej do mojej. Cieszę się, że mój syn ma takie miejsce, w którym może poczuć się swobodnie, zapomnieć o troskach, a jednocześnie ma świadomość, że jeśli tego potrzebuje, może powiedzieć o tym, co trudne, a w odpowiedzi znajdzie zrozumienie i pomoc w trudnych przeżyciach.
Historia 8
Miałam trudne dzieciństwo. W moim domu nigdy nie było ciepła. Rodzice ciągle się kłócili, a ja czułam się jakby nie istniała. Próbowałam być silna, udawać, że wszystko jest w porządku, ale w środku czułam się pusta. W szkole było jeszcze gorzej. Zamiast rówieśników, miałam tylko pustkę. Nie pasowałam do nich, nie potrafiłam się z nimi porozumieć. Moje ubrania były skromne, a życie dalekie od tych, które prowadziły inne dzieci. Czułam się odrzucona, ignorowana. Każdy dzień w szkole to była walka, by przejść przez te lekcje, pełne spojrzeń, które mnie bolały. Wracałam do pustego domu, gdzie nikt na mnie nie czekał. Właściwie czułam się niewidzialna.
Pewnego dnia, pani pedagog szkolna zaproponowała mi, żebym się zgłosiła do Ośrodka „Pępek”. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, by szukać pomocy, ale coś w środku mnie poruszyło. Może to był ostatni moment, by spróbować czegoś innego. Zdecydowałam się pójść. Na pierwsze spotkanie poszłam z mamą. Pani terapeutka zaproponowała spotkania indywidualne i grupę socjoterapeutyczną. Czułam się obco, nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zacząć. Ale nie musiałam niczego ukrywać. W tym miejscu byłam po prostu sobą. W końcu ktoś mnie dostrzegł, ktoś zadał mi pytanie, które na zawsze zmieniło moje życie: „Jak się czujesz, Ala?”. Po raz pierwszy ktoś naprawdę chciał mnie poznać.
W ośrodku poznałam innych ludzi, którzy również zmagali się z trudnościami. To było dziwne uczucie – nie czułam się już sama. Zaczęłam rozumieć swoje emocje, moje lęki i ból, który przez tyle lat ukrywałam. Praca z terapeutami, rozmowy z innymi dziećmi, które przeżyły podobne rzeczy, pozwoliły mi spojrzeć na siebie w innym świetle. Zaczęłam dostrzegać, że nie jestem gorsza. Moje trudne doświadczenia, choć bolesne, były częścią mnie, ale nie definiowały mnie.
Z czasem zaczęłam wierzyć w siebie. Czułam, że jestem warta czegoś więcej niż samotności i odrzucenia. Choć nie stałam się popularną dziewczyną w szkole, nauczyłam się, że to nie jest najważniejsze. Ważne jest, żeby być sobą i otaczać się tymi, którzy mnie akceptują, a nie tymi, którzy mnie ignorują. W ośrodku zyskałam nie tylko wsparcie, ale i narzędzia, które pozwoliły mi radzić sobie z trudnymi emocjami i sytuacjami.
Dziś wiem, że nie musiałam przechodzić przez to wszystko sama. Pomoc była dostępna, musiałam tylko po nią sięgnąć. Dziś już nie czuję się niewidzialna. Choć moja droga była trudna, nauczyłam się, że nigdy nie jest za późno, by poprosić o pomoc. I że czasem trzeba upaść, by potem wstać silniejszym.
Teraz, po kilku latach kiedy patrzę wstecz, czuję ogromną wdzięczność za to, że trafiłam do tego ośrodka. Dzięki tym ludziom, którzy pomogli mi odnaleźć siebie, teraz wiem, że jestem ważna. Dziękuję wszystkim, którzy uwierzyli we mnie, gdy ja sama w siebie nie wierzyłam. Teraz ja mogę pomagać innym – dzieciom, które czują się tak, jak ja kiedyś. To daje mi poczucie, że moja historia ma sens. I że każdy, kto zmaga się z samotnością, może znaleźć swoje miejsce.
Historia 9
Jestem matką, która przez długi czas czuła, że jej życie wymyka się z rąk. Moja historia nie jest łatwa, ale to ja ją przeżyłam i teraz wiem, że nie musiałam przechodzić przez to wszystko sama.
Zawsze marzyłam o tym, by być dobrą matką. Chciałam zapewnić mojemu dziecku wszystko, czego potrzebuje – miłość, bezpieczeństwo, poczucie, że może na mnie liczyć. Ale życie, jak to życie, nie było łaskawe. Po urodzeniu mojego synka, wszystko wydawało się trudniejsze. Nie wiedziałam, jak poradzić sobie z obowiązkami, z samotnością. Mój mąż dużo pracował i wyjeżdżał, a ja zostawałam z małym dzieckiem na rękach i poczuciem, że nie wiem, jak żyć dalej. Gdy syn miał 2 lata, rozstaliśmy się, ponieważ mąż założył nową rodzinę za granicą.
Na początku starałam się jak mogłam. Robiłam wszystko, by być dla niego dobrą mamą. Ale z dnia na dzień czułam się coraz bardziej wypalona, coraz bardziej zmęczona i samotna. To wtedy zaczęłam sięgać po alkohol – na początek tylko od czasu do czasu, żeby „zrelaksować się” po trudnym dniu. Myślałam, że to niewinna odskocznia, sposób na chwilową ulgę. Ale z czasem zaczęłam pić coraz częściej, aż stało się to moją rutyną. Alkohol przestał być tylko sposobem na zapomnienie – stał się moim ucieczką od rzeczywistości.
Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale byłam w tej spirali, z której nie mogłam się wydostać. Piłam, a potem obiecywałam sobie, że to ostatni raz. Ale jutro znów przychodziło z kolejnymi problemami, a ja znowu szukałam zapomnienia w butelce. Czułam się okropnie – nie tylko jako matka, ale też jako kobieta. Czułam, że nie zasługuję na pomoc, że nie zasługuję na miłość. Dziecko było coraz bardziej smutne, a ja nie wiedziałam, jak mu pomóc. To były momenty, w których czułam, że upadam na dno.
Pewnego dnia, gdy piłam w samotności, poczułam, że nie mogę już dłużej tak żyć. Byłam na skraju załamania. To wtedy przypomniałam sobie o Ośrodku Pępek, o którym kiedyś słyszałam. Było to miejsce, gdzie osoby takie jak ja mogły znaleźć wsparcie. Miałam wrażenie, że nie zasługuję na pomoc, że jestem zbyt zagubiona, ale coś we mnie powiedziało, że to może być moja ostatnia szansa.
Zdecydowałam się zadzwonić. Na początku było to bardzo trudne – wstydziłam się, bałam się, że zostanę oceniona. Ale tam, po drugiej stronie słuchawki, usłyszałam ciepły głos, który nie oceniał mnie, a po prostu pytał, jak mogę dostać pomoc. Po raz pierwszy poczułam, że nie jestem sama, że ktoś naprawdę chce mi pomóc.
W Ośrodku poznałam osoby, które znały moją historię, które rozumiały ból, z którym się borykałam. Znalazłam tam wsparcie, które pozwoliło mi zacząć odbudowywać swoje życie. Terapeutka i grupa wsparcia – zaczęłam stopniowo pracować nad sobą. Zobaczyłam, że nie jestem jedyną kobietą z podobnym problemem. Przestałam czuć się najgorszą matką na świecie. Okazało się, że kobiety są różne, ale problemy podobne. Na początku było trudno, nie wierzyłam, że mogę wyjść z tej spirali. Ale tam nauczyłam się, jak radzić sobie z emocjami, jak zmieniać swoje nawyki, jak stawić czoła trudnym chwilom bez sięgania po alkohol.
To było długa droga. Były chwile zwątpienia, ale dzięki wsparciu w Ośrodku nauczyłam się, że nie muszę być doskonała. Wystarczy, że będę starać się każdego dnia być lepszą wersją siebie. Dla siebie, dla mojego synka.
Dziś patrzę na moją drogę z większym spokojem. Choć nie zawsze jest łatwo, wiem, że udało mi się przejść przez najtrudniejsze momenty. I wiem, że nie musiałam robić tego sama. W Ośrodku znalazłam nie tylko pomoc, ale także ludzi, którzy uwierzyli we mnie, gdy ja sama nie potrafiłam. Dziś jestem lepszą matką, lepszą osobą, a moje życie zaczyna nabierać sensu.
Zaczęłam wierzyć, że każda trudna chwila ma swój koniec, i że zawsze można prosić o pomoc, gdy jej potrzebujemy. Moja droga do wyjścia z uzależnienia była długa i pełna wyzwań, ale teraz wiem, że warto było walczyć. I nie zamierzam się poddawać.
Historia 10
Mam na imię Michał i mam 14 lat. Moje życie zaczęło się zmieniać, gdy miałem 10 lat. Wtedy moja mama odeszła. Rodzice często się kłócili, mama często mówiła, że ma dosyć i że wyjedzie. Pewnego dnia to zrobiła. Spakowała się i wyjechała. Zostałem z tatą i starszą siostrą, ale od tamtego momentu wszystko było inaczej.
Na początku nie rozumiałem, co się stało. Wydawało mi się, że mama wróci, że to tylko jakiś dziwny sen, z którego się obudzę. Ale dni mijały, a ona nie wracała. Tata też nie mówił o tym dużo. Wszyscy wokół mówili, że to „trudna sytuacja” i że trzeba to przejść, ale nikt nie powiedział mi, co dokładnie mam z tym zrobić. Czułem się jakby w moim życiu coś pękło. Jakby ktoś wyciągnął mi coś bardzo ważnego, a ja nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić. Tęskniłem za mamą. Chciałem, żeby wróciła, żeby znów wszystko było jak kiedyś, ale wiedziałem, że to niemożliwe.
Tata starał się, ale nie potrafił mi pomóc. Siostra miała swoje życie i niczym się nie przejmowała. Widziałem, jak tata jest smutny, jak nie ma dla mnie czasu, bo wciąż martwił się o pracę i o to, co się dzieje w naszym życiu. Ja też czułem się zagubiony. W szkole nie było lepiej. Koledzy, którzy jeszcze niedawno byli moimi najlepszymi przyjaciółmi, zaczęli traktować mnie inaczej. Nie rozumieli, dlaczego jestem taki zamknięty, dlaczego nie mogę się cieszyć z rzeczy, które wcześniej sprawiały mi radość. Czułem, że nie mam nikogo, komu mógłbym powiedzieć, co czuję.
Najgorsze były wieczory. Kiedy zapadał zmrok, wszystko wydawało się bardziej samotne. Tata zamykał się w swoim pokoju, a ja zostawałem sam z myślami o mamie. Czułem, jak serce mi pęka, bo nie wiedziałem, dlaczego odeszła. Czy to moja wina? Czasami myślałem, że gdybym był lepszym synem, mama by mnie nie zostawiła. Dużo grałem w gry i tylko to mi pomagało się nie rozwalić.
Pewnego dnia, po kolejnej trudnej rozmowie z tatą, który starał się pocieszać mnie, mówiąc, że „mama miała swoje problemy i musiała odejść”, tata zapisał mnie na spotkania w grupie socjoterapeutycznej dla młodzieży. Byłem na początku wściekły. „Nie potrzebuję żadnych grup, przecież nic mi nie pomoże” – myślałem. Ale tata upierał się, że to pomoże mi się otworzyć i że muszę porozmawiać z kimś, kto rozumie, co czuję.
Na pierwszym spotkaniu czułem się obco. Wszyscy już się znali od kilku miesięcy, byli uśmiechnięci i żartowali ze sobą. Wydawało się, że nikt tu nie ma problemów. Chciałem wyjść. Kiedy zaczęła się „rundka początkowa”, wszyscy ucichli i uważnie się słuchali. Każdy mówił z czym zaczyna i okazało się, że nie wszyscy mieli lekki tydzień. Dało mi to odwagę, by się przedstawić, powiedziałem tylko: „Jestem Michał, mama mnie zostawiła”. I to wszystko. Nikt się nie śmiał, nie dziwił. Nikt nie wymuszał, bym mówił więcej. Po prostu usiedliśmy wszyscy w kole i zaczęliśmy rozmawiać.
Na początku nie mówiłem za wiele. Po prostu słuchałem. Ale stopniowo zacząłem dostrzegać, że nie jestem jedyny, kto przeżywa coś trudnego. W grupie były osoby, które przeżyły rozwód rodziców, które zmagały się z brakiem akceptacji, z poczuciem samotności, z różnymi trudnymi sprawami. Zauważyłem, że choć każdy z nas miał inny ból, to łączyło nas to, że byliśmy w tym razem.
Czułem, jak z każdym spotkaniem jestem trochę mniej samotny. Pojawiła się w moim sercu iskierka nadziei, że nie muszę tego przechodzić sam. Miałem przyjaciół, choć może nie takich, jak sobie wyobrażałem, ale byli. Każdy z nas miał swoje rany, swoje historie, ale w tej grupie zaczynałem rozumieć, że nawet najgorsze chwile mogą być łatwiejsze, jeśli się o nich mówi.
Z czasem nauczyłem się, że to, co czuję, jest normalne. Że to, że tęsknię za mamą, że mi jej brakuje, to nie oznacza, że jestem słaby. Zrozumiałem, że czasami trzeba zaakceptować rzeczy, które się wydarzyły, nawet jeśli są one nie do końca sprawiedliwe. Grupa nie rozwiązała wszystkich moich problemów, ale pomogła mi znaleźć sposób, by z nimi żyć, by poradzić sobie z tęsknotą i bólem, który nosiłem w sercu.
Dziś, choć nadal czasem tęsknię za mamą, wiem, że mogę sobie poradzić. I że nie jestem sam. Są ludzie, którzy rozumieją, co czuję, i którzy są gotowi mi pomóc, kiedy tego potrzebuję. Czasami wystarczy tylko znaleźć odpowiednie miejsce, odpowiednią grupę ludzi, którzy nie oceniają, ale po prostu słuchają i wspierają. I w tym wszystkim odkryłem coś ważnego – że to, co się stało, nie definiuje mnie na zawsze. Mogę iść do przodu, niezależnie od tego, co się wydarzyło w przeszłości.
Historia 11
Nazywam się Krzysiek i mam 16 lat. Wydaje mi się, że przez większość mojego życia coś było nie tak, ale dopiero teraz, patrząc wstecz, widzę, jak bardzo mnie to niszczyło. Od zawsze byłem dość zamknięty. Moje dzieciństwo nie było pełne radości. Mój dom był pełen oczekiwań, presji i braku zrozumienia. Moi rodzice zawsze chcieli, żebym był „najlepszy” – w szkole, w sporcie, w domu jako idealny syn. Oczekiwania były ogromne, ale nigdy nie wiedziałem, jak spełnić je w ich oczach. Zawsze miałem wrażenie, że cokolwiek robiłem, było za mało.
W szkole nie było lepiej. Od zawsze miałem problem z nawiązywaniem przyjaźni. Klasa szybko się zgrała, a ja byłem na uboczu– nie lubiłem sportów, nie interesowałem się tym, o czym rozmawiali moi koledzy. Zamiast na podwórku grać w piłkę, wolałem kompa lub musiałem siedzieć w książkach. Byłem dla nich dziwakiem. Nie miałem kolegów, nie miałem nikogo, komu mógłbym się zwierzyć. W szkole czułem się jak obcy. Miałem wrażenie, że wszyscy dookoła mnie żyją pełnią życia, a ja jestem gdzieś z boku, nie potrafiąc odnaleźć swojego miejsca.
Wszystko pogorszyło się, gdy zacząłem mieć coraz większe trudności z koncentracją i motywacją. Wydawało mi się, że nie potrafię niczego zrobić dobrze. Każdy dzień stawał się coraz bardziej szary, a ja nie potrafiłem znaleźć w sobie siły, by wstać z łóżka. Czułem, jakby wszystko w moim życiu było na „standby”. Przestałem rozmawiać z rodzicami, bo oni tylko mieli pretensje i oczekiwania. Wydawało mi się, że wszystko mnie przytłacza – szkoła, dom, moje życie. Czułem się, jakbym tonął.
Rodzice wciąż nie rozumieli, co się dzieje. Przecież wcześniej miałem dobre oceny, byłem spokojnym chłopcem. Zamiast mnie wspierać, zaczęli naciskać: „Dlaczego nie masz kolegów?”, „Czemu się nie starasz więcej?”. „Masz wszystko, o czym mogą marzyć inne dzieci, to nie jest żadna tragedia.” Ich słowa sprawiały, że czułem się jeszcze bardziej samotny. Mówiłem im, że czuję się źle, ale zawsze mnie zbywali. W ich oczach byłem po prostu „leniem” albo „młodym, co za dużo wymyśla”. To, że nie potrafili mnie zrozumieć, bolało mnie jeszcze bardziej.
Pewnego dnia, gdy poczułem, że już nie wytrzymam, poprosiłem, by tata zapisał mnie na wizytę u terapeuty. Rodzice twierdzili, że mi to nie potrzebne. Terapeutka, nie traktowała mnie jak kogoś, kto musi się naprawić. Po prostu mnie słuchała. Na początku nic nie mówiłem. Po prostu siedziałem i patrzyłem w podłogę, jakbym chciał zniknąć. Terapeutka była cierpliwa. Dawała mi czas. Nie naciskała. A potem zaczęła zadawać pytania, które wyciągały ze mnie rzeczy, których nie potrafiłem nikomu powiedzieć. Mówiła mi, że moje uczucia są ważne, że nie jestem dziwakiem, że nie muszę być nikim innym, żeby być akceptowanym. To była pierwsza osoba, która nie patrzyła na mnie jak na problem, ale jak na kogoś, kto po prostu potrzebuje pomocy.
Zaczęła ze mną pracować nad moimi emocjami, nad tym, co się działo w mojej głowie. Pomogła mi zrozumieć, że to, co przeżywam, to nie jest żadna fanaberia. Mój problem, był dla niej czymś realnym, a nie czymś, co można po prostu „odrzucić” czy „przestać o tym myśleć”. Zaczęła mnie uczyć, jak radzić sobie z tymi wszystkimi uczuciami, które przez tak długi czas mnie przytłaczały.
Po kilku spotkaniach zacząłem dostrzegać małe zmiany. Powoli przestałem tak bardzo bać się swojego smutku, zacząłem bardziej otwarcie mówić o tym, co czuję. Powoli poczułem jak dużo złości mam w sobie. Nauczyła mnie, że moje emocje są częścią mnie i że nie muszę się ich wstydzić. Dzięki niej zrozumiałem, że mam prawo do odpoczynku, że nie muszę być najlepszy, by zasługiwać na miłość i szacunek. Moja złość okazała się być moją energią do życia i stawiania granic. Nauczyłem się, że mogę to robić i nic złego się nie dzieje.
Z czasem, w miarę jak coraz więcej rozmawiałem o swoich problemach, poczułem, że moje życie zaczyna nabierać kolorów. Czułem, jakby ktoś w końcu wyjął mnie z ciemnej doliny, w której się znajdowałem. W moim życiu zaczęli się pojawiać fajni koledzy i koleżanki. Zaczynam zauważać, że nie muszę się nikomu podobać, żeby być sobą. I choć rodzice wciąż czasami mnie nie rozumieją, wiem, że mam w sobie siłę, by radzić sobie z tym, co mi życie przynosi.
Dzięki terapii nauczyłem się, że nie muszę być idealny, żeby być wartościowy. I że jeśli tylko będę miał odwagę otworzyć się na innych, to nie jestem sam. To była najważniejsza lekcja, jaką kiedykolwiek dostałem.
Historia 12
Mam na imię Zosia i mam 15 lat. Zawsze byłam bardzo ambitna – może aż za bardzo. Dążyłam do perfekcji w każdej dziedzinie życia. W szkole stawiałam sobie wyższe wymagania niż ktokolwiek inny. Każda ocena, każdy sprawdzian, każde zadanie domowe było dla mnie jak mała bitwa, którą musiałam wygrać. I co z tego, że miałam dobre wyniki? Nigdy nie czułam, że jestem wystarczająco dobra. Każdy błąd, każda gorsza ocena, każda chwila, w której coś poszło nie tak, bolały mnie jak porażka, której nie potrafiłam zaakceptować.
Na zewnątrz starałam się być tą dziewczyną, która zawsze wszystko ma pod kontrolą – uśmiechniętą, pozytywną, ambitną. Ale w środku czułam się coraz gorzej. Czułam, że nie spełniam własnych oczekiwań, a cała ta presja mnie przytłaczała. W nocy nie mogłam zasnąć, bo myślałam o wszystkich rzeczach, które muszę jeszcze zrobić, o tym, jak muszę być lepsza. Czasem miałam wrażenie, że nie wytrzymam tego napięcia.
Mama zauważyła, że coś jest nie tak. Często pytała, jak się czuję, ale ja nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Długo nie chciałam jej mówić o swoich problemach, bo bałam się, że znowu mnie "pocieszy" i powie, że to tylko okres w życiu, że minie. Ale w końcu udało mi się otworzyć i powiedziałam jej, jak bardzo czuję się przytłoczona. Może nie do końca rozumiałam, co się ze mną dzieje, ale mama widziała, że coś jest nie tak i postanowiła działać. Zaproponowała, żebym poszła na zajęcia socjoterapii. Na początku pomyślałam, że to bez sensu – po co mi jakieś "terapie"? W końcu ja po prostu muszę lepiej ogarnąć życie.
Pierwsze zajęcia były dziwne. Wszyscy siedzieli w kole, patrzyli na siebie, a ja czułam się jak obca. W głowie miałam tylko jedno: „Co ja tu robię?” Ale prowadząca, pani terapeutka mówiła o emocjach, o stresie, o tym, jak radzić sobie z oczekiwaniami, które sami na siebie nakładamy. Zdziwiłam się, bo zaczęłam czuć, że te słowa pasują do mnie. I mimo że na początku wydawało mi się to wszystko trochę śmieszne, po kilku spotkaniach zaczęłam zauważać, jak bardzo mi to pomaga.
Nie musiałam być idealna. Właśnie w tym miejscu mogłam być sobą, nie bać się mówić o swoich emocjach, o tym, co mnie trapi, o tym, że czasem czuję się przytłoczona wszystkim, co muszę zrobić. Na tych zajęciach nikt nie ocenia, nie mówi, że musisz być lepsza, bo wszyscy mają podobne problemy. Była to przestrzeń, w której mogłam po prostu być. Przestałam się bać przyznawać do swoich słabości.
Na tych spotkaniach poznałam innych nastolatków, którzy czuli się tak samo jak ja – zmagali się z oczekiwaniami, stresem i lękiem przed porażkami. Kiedy rozmawialiśmy, zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama. Każdy z nas miał swoje trudności, ale razem byliśmy w tym, szukaliśmy sposobów na to, jak poradzić sobie z emocjami, jak dawać sobie prawo do błędów i jak zaakceptować siebie. Podczas zajęć często były ciekawe zadania w parach lub trójkach. Dużo było przy tym śmiechu, ale i wiedzy o sobie.
Zaczęłam patrzeć na siebie inaczej. Przestałam oceniać siebie tylko przez pryzmat ocen i wyników. Zrozumiałam, że nie muszę być perfekcyjna, żeby być wartościowa. Czasami wystarczy po prostu spróbować, a reszta przyjdzie z czasem. Teraz bardziej dbam o to, by cieszyć się chwilą, nie martwić się nadmiernie o przyszłość i zauważać małe sukcesy, które nie zawsze mają związek z ocenami czy osiągnięciami w szkole.
Po tych zajęciach socjoterapii wróciłam do szkoły z nową perspektywą. Znowu dążyłam do swoich celów, ale tym razem z większym luzem. Już nie czułam się tak zestresowana przed sprawdzianami, potrafiłam się cieszyć nawet wtedy, gdy coś poszło nie tak. Wiedziałam, że to nie koniec świata. Byłam ambitna, ale także potrafiłam zaakceptować siebie – z jej błędami i niedoskonałościami. Zrozumiałam, że to, co naprawdę się liczy, to nie perfekcja, ale to, żeby być sobą i umieć się cieszyć życiem.
Nie zapomnę zajęć socjoterapii, które pomogły mi odzyskać równowagę. Teraz wiem, że nie muszę być idealna, żeby czuć się dobrze. Ważne jest, by dbać o swoje emocje, akceptować siebie i nie bać się prosić o pomoc, kiedy jest to potrzebne. To była dla mnie ważna lekcja – że można być ambitnym, ale jednocześnie nie zapominać o sobie.
Historia 13
Mam 12 lat i od dwóch lat mieszkam w domu dziecka. Moje życie nie było łatwe. Mój tata odszedł, kiedy mama była ze mną w ciąży, a potem mama popadła w chorobę alkoholową. Pamiętam, jak miałem jeszcze kilka lat i czułem, że coś jest nie tak. Mama nie potrafiła się mną zaopiekować, nie wiedziała, jak dać mi to, czego potrzebuję. Często nie miała siły ani chęci, by się mną zająć, a ja czułem się bardzo samotny. Czułem się jakby cały świat się ode mnie odwrócił. Byłem zaniedbany, brudny, często głodny i zrozpaczony. I tak rosłem – z dnia na dzień coraz bardziej zamknięty w sobie i pełen złości.
Kiedy trafiłem do domu dziecka, nie byłem w stanie otworzyć się na nikogo. Byłem pełen gniewu i nieufności, miałem wrażenie, że nikomu nie mogę zaufać, bo wszyscy w moim życiu kiedyś mnie zawiedli. Nie rozumiałem, dlaczego muszę tu być, dlaczego nie mogę wrócić do mamy, choć wiedziałem, że mama nie jest w stanie się mną zająć. Byłem niemiły dla wychowawców, często robiłem wszystko, żeby pokazać, że nie zależy mi na nikim ani na niczym. Czułem się, jakby życie mnie zdradziło.
W pewnym momencie, po kilku tygodniach w domu dziecka, zapisali mnie do ośrodka profilaktyki. Myślałem, że to kolejna próba, która nic nie zmieni. Pani Kasia, psychoterapeutka, która mnie przyjęła, nie wyglądała na osobę, która mogłaby mi pomóc. Wydawało mi się, że nie będzie w stanie zrozumieć, przez co przechodzę, bo jak ktoś może zrozumieć to, co czuję, jeśli nigdy nie żył w takim świecie jak ja? Jednak z dnia na dzień zaczynało się coś zmieniać.
Pani Kasia była inna niż wszyscy. Nie naciskała na mnie, nie mówiła mi, co mam robić, ani jak mam czuć. Graliśmy w gry, rysowaliśmy, lepiliśmy z gliny, dużo się śmialiśmy Zadawała mi pytania, ale nie takie, które sprawiały, że czułem się jakby musiałem coś wyznać. Zaczęła mnie zachęcać, bym zrozumiał, co czuję w danym momencie, jakie emocje we mnie siedzą. Czułem się dziwnie, bo nigdy nie myślałem o swoich uczuciach w ten sposób. Nigdy wcześniej nie miałem okazji się zatrzymać, by pomyśleć, dlaczego czuję złość, strach, smutek.
Zaczęliśmy pracować nad tym, żeby rozpoznać moje emocje i nie bać się ich. Pani Kasia tłumaczyła mi, że to, co czuję, nie jest czymś złym, że złość i smutek są naturalne, ale ważne jest, jak sobie z nimi radzę. Pomogła mi zrozumieć, że nie muszę ich tłumić, ale muszę znaleźć sposób, by je wyrażać, nie raniąc innych ani siebie. Czasem mówiła mi, że muszę się zatrzymać i „poczuć”, że to, co przeżywam, ma sens. I chociaż na początku było to dla mnie trudne, powoli zaczynałem to rozumieć.
Pani Kasia nauczyła mnie, że nie jestem tym, co się ze mną działo, ani tym, co robiła moja mama. Moje życie nie musi być zawsze smutne i pełne złości. Zaczynałem widzieć, że mogę być kimś innym – kimś, kto ma swoje uczucia, ale nie pozwala, by one kontrolowały moje życie. Zrozumiałem, że nie muszę być samotny, że mogę mieć zaufanie do ludzi, którzy chcą mi pomóc. W szkole zaczęło się poprawiać, częściej wpadały dobre oceny. Dostawałem mniej uwag od nauczycieli i z wychowawcami w placówce zacząłem się lepiej dogadywać.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale dzięki pani Kasi i ośrodkowi poczułem, że mam jakąś nadzieję. Dziękuję, że ktoś w końcu pokazał mi, że to, co czuję, jest ważne, i że mogę nauczyć się żyć z tymi emocjami. Może nie będę nigdy jak inne dzieci, które miały normalne życie, ale wiem jedno – mogę stać się kimś lepszym, kimś, kto potrafi sobie poradzić z tym, co miał w przeszłości. Zaczynam powoli rozumieć, że mam prawo do tego, by być sobą, nawet jeśli to oznacza, że będę musiał jeszcze wiele nauczyć się o sobie.
Historia 14
Przyszłam z córką do Pępka po raz pierwszy, kiedy miała 7 lat. Chodziła do pierwszej klasy i choć z pozoru była pogodną dziewczynką, widziałam, że trudno jej poradzić sobie z silnymi emocjami. Szczególnym wyzwaniem były dla niej sytuacje, w których musiała zmierzyć się z lękiem. Dodatkowo coraz trudniej reagowała na naszą sytuację w domu. Mój mąż, a jej tata, jest alkoholikiem. Pije od wielu lat. W pewnym momencie nasze kłótnie z mężem przybrały na sile i chcąc nie chcąc, córka była ich świadkiem. Chociażby słyszała podniesione głosy z drugiego pokoju. Jej relacja z tatą była bardzo zdawkowa. Z jednej strony mówiła o tym, że brakuje jej taty, z drugiej zaś w pewnym momencie nawet nie chciała, żeby ją odprowadzał albo zabierał ze szkoły. Zdarzało się, że mąż znikał na długi czas, np. wyjeżdżał do swoich rodziców i wracał na kilka dni. Ta sytuacja sprawiała, że w ich relacji było coraz więcej niepewności i przekupywania, np. nowymi zabawkami.
Po długim czasie rozterek podjęłam decyzję o wystąpieniu o rozwód, a mąż wyprowadził się z domu. Temat taty i jej chęci, żebyśmy znowu byli razem, pojawia się coraz rzadziej w ustach mojej córki, jakby stopniowo przyzwyczajała się do nowej sytuacji. Staram się ją zapewnić, że nasze rozstanie nie oznacza, że już jej nie kochamy. Cieszę się, że w tym temacie również możemy otrzymać wsparcie w Ośrodku.
Córce nadal trudno poradzić sobie z silnymi emocjami, ale psycholog w Pępku podkreśla, jak ważne jest, żeby pozwolić dziecku przeżyć te silne emocje. Nie jest mi łatwo patrzeć, kiedy moja córka jest smutna lub kiedy się boi, ale już wiem, że uciekanie od emocji nie jest korzystne. Chociaż to wciąż dla mnie wyzwanie, staram się pamiętać, że swoją obecnością i opanowaniem mogę ją wspierać w przeżyciu nawet najtrudniejszych chwil.
Moja córka często też wycofuje się lub wybucha płaczem, kiedy coś nie jest tak, jak ona by chciała. W Pępku stopniowo uczy się, jak poradzić sobie z rozżaleniem w przypadku przegranej oraz jak sobie pomóc, gdy coś nie idzie po jej myśli. Z kolei ja jako rodzic uczę się stawiać jasne granice i uczę się, jak pomóc jej zaopiekować się wszystkimi uczuciami, a szczególnie tymi nieprzyjemnymi.
Mam nadzieję, że z czasem wprowadzane zmiany pozwolą, by córka lepiej radziła sobie z przeżywaniem silnych emocji i wiedziała, że wszystkie emocje są nam potrzebne. Warto jednak podjąć wysiłek i uczyć się, jak je lepiej regulować.
Historia 15
Trafiłam do Pępka, gdy moja córka, mając 16 lat, znalazła się w poważnym kryzysie psychicznym. Wszechogarniający smutek, poczucie niekompetencji i negatywne myśli o sobie nie pozwalały jej normalnie funkcjonować. W domu zamykała się na innych, spędzała czas wyłącznie w swoim pokoju i odmawiała uczestnictwa w spotkaniach rodzinnych. Liczne próby, które podejmowałam, by Kasia się otworzyła i była bardziej komunikatywna, spełzły na niczym. Chciałam wspierać moje dziecko, ale czasami miałam ogromne trudności. Brakowało mi cierpliwości i zwyczajnie bałam się o nią. W szkole podstawowej nie mieliśmy problemów edukacyjnych, a nagle stanęliśmy w obliczu perspektywy kilku zagrożeń. Chciałam mojej córce pomóc, ulżyć jej, ale miałam poczucie, że jestem jak dziecko we mgle.
Zaczęłam rozmawiać o moich niepokojach z jedną z terapeutek w Pępku. Krok po kroku uczyłam się rozumieć swoje dziecko i odczytywać jej stany emocjonalne. Moje pytania o to, jak pomóc dziecku, gdy widzę, że cierpi, nie dawały mi spokoju. Raz było lepiej, a potem znowu jakby się cofaliśmy. Zadbaliśmy, by Kasia korzystała z pomocy psychiatry i była leczona farmakologicznie. Kasia również zaczęła korzystać z pomocy psychologicznej.
Niestety, nadszedł dzień, którego nikt z nas się nie spodziewał. Kasia podjęła próbę samobójczą. Na szczęście nieudaną. Ta sytuacja jeszcze bardziej zmotywowała mnie do pracy nad sobą oraz do włączenia w proces zmiany całej rodziny. Krok po kroku uczyliśmy się na nowo funkcjonować, rozpoznawać emocje w każdym z nas i reagować na kryzysy. Na swojej terapii indywidualnej i w grupie rozwojowej dla rodziców odpowiedziałam sobie na wiele nurtujących mnie pytań. Zaczęłam rozumieć siebie, swoje reakcje, moje błędne przekonania o sobie jako mamie i jako człowieku. Przede wszystkim doświadczyłam, że nie jestem sama w swoich trudnościach. Jestem bardzo wdzięczna, że udało nam się zbudować przyjazną grupę dla rodziców, oraz że czułam się zrozumiana przez terapeutkę.
Teraz jestem już silniejsza i nie przerażają mnie sytuacje, w których moja córka mówi, że to nie jest najlepszy dzień. Daję jej możliwość odetchnięcia w domu. Rozmawiamy o tym, jak przezwyciężyć trudności, dbamy o to, by nie powtarzać starych schematów zachowania. Dziś Kasia ma 19 lat i świetnie sobie radzi. Nadal chodzi do Pępka i wzmacnia swoje umiejętności psychospołeczne. Patrzy w przyszłość z nadzieją, a przede wszystkim umie się wyciszyć, stawiać granice i wyrażać swoje oczekiwania. Szkoła nadal jest wyzwaniem, ale razem możemy przez to przejść. Nie jesteśmy w tym sami.
Historia 16
Moja przygoda z Ośrodkiem Pępek zaczęła się, gdy zauważyłam, że mój kontakt z dziećmi się pogarsza. Brakowało mi cierpliwości, nie potrafiłam skutecznie egzekwować od nich wykonywania obowiązków. Zdałam sobie sprawę, że dzieci powtarzały moje słowa, a zamiast wykonywać to, co konieczne w domu, znajdowały wymówki. Zastanawiałam się, czy może za dużo od nich wymagam. Nie miałam wystarczającej wiedzy, jak postępować z nastolatkami i nie rozumiałam przyczyn wszystkich konfliktów. Czułam, że tylko się czepiam i staję się coraz bardziej zniecierpliwiona.
Po konsultacji w Pępku ustaliliśmy, że cała rodzina skorzysta z mediacji rodzinnych, córki z pomocy grupowej oraz zajęć biofeedback. Ja sama zaczęłam uczestniczyć w grupie dla rodziców. Zarówno mediacje rodzinne, jak i grupa wsparcia pozwoliły mi złapać oddech i zmienić swoje przekonania o sobie. W czasie mediacji mogłam spokojnie wysłuchać moich dzieci i wspólnie szukaliśmy dobrych rozwiązań. Wiedziałam, że brakuje mi wiedzy na temat funkcjonowania nastolatków. Aby poszerzyć swoją wiedzę i zmniejszyć napięcie oraz niepokój, podczas zajęć grupowych otwarcie zadawałam pytania i słuchałam, jak inni rodzice radzą sobie z podobnymi problemami. Wiedza, którą przekazała nam terapeutka, pomogła mi zrozumieć mechanizmy rządzące naszymi zachowaniami, a także lepiej rozumieć siebie w trudnych, konfliktowych sytuacjach.
Najważniejsze jednak było to, że terapeutka i uczestnicy grupy w atmosferze życzliwości konfrontowali mnie z moimi słabościami. Grupa stała się dla mnie lustrem, które nie tylko pokazywało, co warto zmienić, ale także uwidaczniało moje zasoby i potencjał. Poczułam, że mogę popełniać błędy, że nie muszę być idealną mamą, ale wystarczająco dobrą. Nadal nie jest łatwo z trzema nastolatkami, ale lepiej potrafię zadbać o siebie i unikać prowokacyjnych rozmów. Jasno określam swoje oczekiwania, pracuję nad życzliwym, ale stanowczym tonem. Zrozumiałam, że nie muszę robić wszystkiego sama, że mogę poprosić o pomoc, skonsultować swoje wątpliwości, ale również podejmować decyzje samodzielnie. Mam teraz więcej pewności siebie w roli mamy. W domu nie wszystko musi być zrobione idealnie. Pracuję nad sobą i nie biorę już wszystkiego do siebie. Choć jeszcze czasami ogarnia mnie poczucie winy, wiem, jak sobie z tym radzić. Świadomość, że nie jestem sama w swoich trudnościach, że każdy może czuć bezradność, daje mi więcej spokoju, a przede wszystkim łagodności wobec samej siebie.
Historia 17
Mieszkam z synem sama. Rozstaliśmy się z moim byłym mężem z powodu jego uzależnienia od alkoholu. Po rozwodzie udaje nam się porozumiewać we wszystkich sprawach związanych z synem.
Z pomocy Ośrodka Pępek zaczęliśmy korzystać, gdy syn, będąc w 6 klasie, zaczął stwarzać trudności wychowawcze. Ponieważ to ja spędzałam z nim większość czasu, kontrolowałam, co dzieje się w szkole, sprawdzałam systematycznie Librusa, byłam na pierwszej linii frontu. Syn zaczął stawiać warunki, nie zgadzał się na normy ustalone w domu i często krzykiem lub obrażaniem się próbował na mnie wymusić to, czego chciał. Coraz częściej otrzymywałam ze szkoły informacje, że na lekcjach jest arogancki lub przeszkadza. Zaniepokoiło mnie jego zachowanie. Miałam świadomość, że rozwód bardzo źle na niego wpłynął. Nie zaakceptował sytuacji i za wszelką cenę chciał nas ponownie połączyć, co było niemożliwe.
Poprosiłam go, by spotkał się z panią terapeutką i porozmawiał z kimś, kto nie jest związany z naszą rodziną. Zależało mi, aby miał osobę, której mógłby się zwierzyć. Syn zgodził się od razu. Ja również postanowiłam skorzystać z pomocy w Pępku, zaczynając od konsultacji. Pani terapeutka zaproponowała mi regularne spotkania, podczas których mogłam przyglądać się naszej sytuacji i sobie. Zdałam sobie sprawę, że bez wsparcia ojca mojego syna możemy przegapić rodzący się kryzys psychologiczny u naszego dziecka.
Otrzymałam również możliwość spotkania się z byłym mężem w ośrodku. Było to bardzo owocne spotkanie, podczas którego ojciec naszego dziecka zrozumiał, jak ważna jest jego rola. Zobaczył, że istnieje wiele możliwości wspierania syna i stosowania mądrej kontroli. Jestem wdzięczna, że doszło do tego spotkania, ponieważ poczułam, że nie muszę sama troszczyć się o nasze dziecko. Aby lepiej wspierać syna, kontynuowałam spotkania indywidualne i poprosiłam o udział w grupie dla rodziców.
Po rocznym udziale w grupie i pracy indywidualnej widzę, że przestałam generować lęk u mojego dziecka, a gorsze oceny nie stanowią już dla mnie końca świata. Dostrzegam w synu ogromny potencjał, doceniam to i szukam najlepszych sposobów, aby mógł się rozwijać i budować dobrą relację ze mną. Przede wszystkim zrozumiałam, że nie jest łatwo być 13-latkiem, który ma swoje potrzeby, przeżywa młodzieńcze dylematy i chce być bardziej samodzielny, na co nie do końca pozwalałam. Nadal mamy rodzinne tarcia, ale staramy się rozwiązywać konflikty poprzez dialog.
Na grupie dla rodziców uczę się, że nie muszę znać wszystkich odpowiedzi, że rodzic także może się uczyć i zdobywać nowe umiejętności wychowawcze. Uświadomiłam sobie również, że muszę być dla siebie bardziej łagodna i wyrozumiała oraz że nie muszę bać się niezadowolenia mojego syna. Każdy ma prawo do gorszego dnia.
Historia 18
Trafiłam do Ośrodka po utracie dzieci, które przez splot różnych trudnych wydarzeń znalazły się w domu dziecka. Nie umiałam zareagować na te wydarzenia. Otrzymałam wsparcie od pani kurator rodzinnego, która od początku mnie wspierała, wymagała od mnie i nigdy nie zostawiła bez pomocy. Świadoma cierpienia moich dzieci, zaczęłam uczęszczać na spotkania indywidualne w "Pępku". Krok po kroku rozumiałam, co się naprawdę stało i jak moje trudne doświadczenia z dzieciństwa wpłynęły na moje życie, a do tego moje doświadczenia w budowaniu życia partnerskiego nie były satysfakcjonujące. Podczas spotkań doświadczyłam życzliwości i braku oceny, co pomogło mi wybaczyć sobie i zacząć walczyć o dzieci. Częste poczucie bezradności i niewystarczalności paraliżowało mnie, ale z pomocą pani kurator i terapeutki szybko zaczęłam nabierać pewności siebie. Trudnym momentem było stanie przed samą sobą i powiedzenie „Wybaczam Ci”. Wiedziałam, że to krok w kierunku zmian. Zaczęłam wymagać od ówczesnego partnera i od siebie. Przekonanie, że dzieci potrzebują silnej i stabilnej mamy, motywowało mnie do pracy nad sobą. Powrót do dawnych doświadczeń - braku wsparcia ze strony matki, jej wysokich wymagań i pozostawiania mnie bez wsparcia w trudnych sytuacjach - uświadomił mi, jak bardzo jestem przywiązana do przekonania, że nie jestem wystarczająco dobrą mamą. Moja terapeutka nie poddawała się i zaprosiła mnie do grupy dla rodziców. Tam poczułam się w pełni zaakceptowana, mimo że moje dzieci są w opiece zastępczej. Kobiety, które spotkałam, nie pozwoliły mi użalać się nad sobą, wspierały mnie, motywowały i dopingowały.
Dzieci wróciły do domu, a ja nadal dokonywałam zmian w swoim życiu. Byłam pewna, że nigdy więcej nie mogę ich stracić. Mój partner zaczął pić, co skłoniło mnie do podjęcia trudnej decyzji o rozstaniu i jasnym określeniu podziału obowiązków. Życie w pojedynkę nie jest łatwe, ale dobro moje i dzieci stawiam na pierwszym miejscu. Przeszłam trudną drogę, by stać się silną, stabilną i świadomą własnych potrzeb. Rodzina, proste rzeczy, które robimy razem, i śmiech moich dzieci pokazują, że udało mi się pokonać górę lodową problemów. Przede mną jeszcze dużo pracy, ale umiem prosić o pomoc, przyznawać się do błędów i szukać rozwiązań. Wsparcie, które otrzymuję z Centrum Pomocy Rodzinie, spotkania z terapeutką i grupa dla rodziców są dla mnie nieocenione. Uczę się być samodzielną i wystarczająco dobrą mamą. Otrzymanie nowego mieszkania jest dla mnie symbolem nowego życia. Oczekiwanie na klucze i planowanie, kto gdzie będzie mieszkał, sprawia nam radość. Czuję, że idę do przodu i już nie chcę schodzić z tej drogi.
Historia 19
Moje życie, choć dopiero się zaczynało, w oczach 6-latki już się kończyło. W jednym momencie zostałam bez rodziców. Nie rozumiałam, co zrobiłam złego, że nagle znalazłam się w nieprzyjaznym, obcym miejscu bez moich najbliższych. Nikt mi niczego nie tłumaczył, więc pomyślałam, że to przeze mnie i że mama mnie już nie kocha. Postanowiłam być grzeczną, współpracującą dziewczynką, z nadzieją, że mama po mnie wróci. Jednak ona nie wracała, a ja z każdym kolejnym rokiem rozumiałam, że nie chce wrócić, ponieważ nie stara się zmienić i nadal pije. Gdy miałam 12 lat, zaczęły się wizyty mojej mamy. Nie potrafiłam z nią zbudować relacji, nie umiałam mówić do niej "Mamo". Skupiłam się na nauce i starałam się, by nikt nie dowiedział się, że jestem z domu dziecka. W okresie dojrzewania coraz częściej czułam lęk przed odrzuceniem i zalewający mnie smutek.
Dzięki wychowawcom w domu dziecka, trafiłam do Ośrodka "Pępek". Początkowo byłam sceptycznie nastawiona, ale domowy klimat tego miejsca i Pani Beata, która swoim ciepłym głosem rozwiewała moje lęki, sprawiły, że zdecydowałam się na terapię indywidualną. Po dwóch latach trafiłam na grupę socjoterapeutyczną prowadzoną przez Panią Asię. Rozpoczęłam czas odkrywania siebie, ale przede wszystkim akceptacji tego, kim jestem i skąd jestem. Czekałam, że moje koleżanki z grupy zaczną się ze mnie śmiać i oceniać. Zamiast tego doświadczyłam życzliwości, zrozumienia i ciekawości mojego życia. Nikt nie okazywał mi współczucia, czego bałam się najbardziej. Wspólne dzielenie się przeżyciami otworzyło mi oczy. Paradoksalnie, miałam lepiej od nich, będąc z dala od kłótni, pijackich burd i ciągłego zagrożenia.
Co jakiś czas powracały moje lęki, nie byłam zadowolona z życia, ciągle za czymś biegłam. Bycie w grupie i jej stałe wsparcie pomagały mi akceptować to, czego nie mogłam zmienić. Pani Asia podejmowała liczne próby zmniejszania dystansu pomiędzy mną a moją mamą, tłumacząc mechanizm uzależnienia i cały proces wychodzenia z nałogu. Pomału zaczynałam rozumieć siebie i skąd biorą się we mnie te blokady emocjonalne. Nie naciskała, ale pokazywała alternatywną drogę, bym nie zagłębiła się w swojej frustracji i żalu. Miałam świadomość, że w grupie mogę wyrażać swoje oczekiwania, potrzeby i uczucia, że znalazłam swoją bezpieczną bazę.
Nieoczekiwanie, w wieku 17 lat wróciłam do domu, choć tym razem ja tego nie chciałam. Nikt mnie jednak nie spytał. Po moim powrocie uczyłam się żyć z mamą. Jej incydenty zapicia powodowały, że oddalałam się, gdy właśnie wykonałam dużą pracę nad sobą, by być z nią blisko. Grupa wraz z Panią Asią nadal mnie wspierała. Krótko po tym, jak skończyłam 18 lat, moja mama tak mocno zapiła, że wylądowała w szpitalu. Wiedziałam, że nie mogę już mieszkać z mamą. Po wielkiej awanturze opuściłam dom i rozpoczęłam dorosłe życie w III klasie liceum. Podjęłam najważniejszą decyzję w moim życiu, że bezpieczeństwo jest w moich rękach i że zawsze mogę poprosić o pomoc.
Dzięki wsparciu wielu dobrych ludzi nawiązałam kontakt z rodziną, która mieszka poza Warszawą. Okazali mi duże wsparcie, przyjęli do domu i zaprosili do bycia jej członkiem. Wiedząc, że mam wsparcie w rodzinie, mogłam skupić się na znalezieniu stancji w Warszawie. Znalazłam miejsce, gdzie mogłam zamieszkać, by dokończyć szkołę i spokojnie zdać maturę. Zamieszkałam u cudownego starszego małżeństwa, którzy, znając moją historię, przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Stali się moimi zastępczymi dziadkami.
Cały czas pamiętałam, że życie jest w moich rękach, że to czas, by iść do przodu, a doświadczenia mają nam służyć, a nie ciążyć. Do dziś przypominam sobie zdania wsparcia, które dostawałam na grupie socjoterapeutycznej, i wierzę, że słowa płynące z serca mają moc. Dziś jestem dorosłą osobą, która nadal uczy się ufać, cieszyć się małymi rzeczami i patrzeć w przyszłość optymistycznie. Picie mojej mamy nie czyni mnie gorszą od innych. Mam doświadczenie, z którego dziś czerpię. Łatwiej mi zrozumieć innych i dłużej się zastanowię, zanim kogoś skrytykuję. Moja decyzja o zerwaniu kontaktów z mamą nie jest ostateczna, ale dziś wiem, że jest najlepszą, jaką mogłam podjąć, myśląc o swoim życiu.
Historia 20
Amelka trafiła do Ośrodka „Pępek”, gdy miała zaledwie 6 lat. Była najmłodszą z szóstki rodzeństwa. Już na pierwszy rzut oka wyróżniała się spośród innych dzieci — cicha, zamknięta w sobie, sprawiała wrażenie opóźnionej w rozwoju. Nie rozumiała, dlaczego jej rodzina wygląda inaczej niż u rówieśników. Rodzice Amelki byli uzależnieni od alkoholu, a jej dzieciństwo przypominało ciągły chaos.
Początki w ośrodku były trudne. Amelka trzymała się na uboczu, jakby chciała zniknąć. Bała się nowych sytuacji i panicznie unikała oceny — zwłaszcza ze strony dorosłych. Kiedy rozpoczęła terapię pedagogiczną, jej strach był tak duży, że niemal każde zajęcia zaczynała łzami. Czuła ogromny lęk, że ktoś zauważy, jak niewiele umie.
Z czasem, dzięki cierpliwości i empatii terapeutów, Amelka zaczęła przełamywać swoje bariery. Zaufała swojej pani pedagog, a małe sukcesy w pracy dawały jej poczucie wartości. Po wielu spotkaniach na jej twarzy zaczęły pojawiać się pierwsze nieśmiałe uśmiechy. Powoli otwierała się, zaczęła mówić o sobie, a w jej oczach znów zagościła iskierka nadziei.
Przełomem w życiu Amelki była decyzja jej rodziców o podjęciu terapii. Po latach walki z nałogiem udało im się wytrwać w trzeźwości. Od trzech lat nie piją, a Amelka, choć z trudem, próbuje na nowo im zaufać.
Po zakończeniu terapii pedagogicznej dziewczynka rozpoczęła zajęcia z biofeedbacku. Metoda ta pomogła jej wyciszyć się i wzmocnić koncentrację, co pozytywnie wpłynęło na jej codzienne funkcjonowanie. Z każdym dniem stawała się bardziej pewna siebie.
Gdy Amelka skończyła 14 lat, postawiła sobie nowy cel: chciała osiągać sukcesy, jak jej rówieśnicy. Systematycznie uczęszczała na zajęcia raz w tygodniu, a jej zaangażowanie robiło ogromne wrażenie. Z lekcji na lekcję można było dostrzec zmiany. Amelka stała się odważniejsza, chętnie rozmawiała i coraz częściej dzieliła się swoimi marzeniami.
Mimo tego wstydziła się przeszłości swojej rodziny. Pamiętała, jak rodzice chodzili pijani po ulicy, a ona unikała ich spojrzeń. Dziś te wspomnienia powoli bledną. Zaczyna czuć radość z czasu spędzanego z rodzicami, wspólnie planują wakacje i małe przyjemności. Dla Amelki to tak, jakby obudziła się z koszmarnego snu.
Dziś wierzy, że jej rodzice staną na wysokości zadania, a ona sama będzie mogła cieszyć się spokojnym i szczęśliwym życiem.
Po ukończeniu szkoły podstawowej Amelka rozpoczęła naukę w liceum. Tam zaskoczyła wszystkich — i chyba trochę samą siebie — zostając wybraną do trójki klasowej. Nowe obowiązki wiązały się z większą odpowiedzialnością, a także z lękiem, czy sobie poradzi. Wciąż zdarzają się chwile niepewności, w których wraca dawne uczucie strachu przed oceną. Ale dziś Amelka wie, jak sobie z tym radzić. Przypomina sobie, ile już osiągnęła, i nie pozwala, by obawy odebrały jej radość z nowych doświadczeń.
Amelka z nadzieją patrzy w przyszłość. Wie, że droga, którą przeszła, była trudna, ale to właśnie dzięki niej stała się silna. Ma świadomość, że jej życie nie musi być idealne, by było szczęśliwe. Najważniejsze jest to, że dziś czuje się kochana i wspierana, a razem z rodzicami buduje relację opartą na zaufaniu i wspólnych marzeniach.